piątek, 26 sierpnia 2011


Dwunasty i trzynasty dzień, 25-26 sierpnia.
Końcówka turnusu. Spędziliśmy ją na miejscu chroniąc się przed żarem z nieba. Basen, siatkówka, tańce wraz z końcowym pokazem, gimnastyka wraz z końcowymi testami, zdjęciami i omówieniem postępów. Późnym wieczorem jakiś film w najchłodniejszym (oprócz piwnicy) miejscu domu, jakim jest sala gimnastyczna usytuowana od północnego zachodu budynku. I tak mamy znacznie chłodniej niż w mieście dzięki sąsiedztwu lasu. Dodatkowo usytuowanie domu sprawia, że jeśli wieje chociaż trochę, to właśnie u nas. To z kolei „zasługa” Przełęczy Dukielskiej – najniższego miejsca w grzbiecie Karpat. Wiatr korzysta z tego korytarza do woli. Latem, jak teraz, przynosi ulgę, lecz zimą czasem daje się we znaki.
Kończymy zatem i czas wracać do pracy, nauki, domowych spraw. Dla nas najbliższe dni będą oznaczać zmianę trybu życia na spokojniejszy, ale na pewno nie leniwy. Musimy zlikwidować zaległości, których nagromadziło się sporo. Jutro rano podjedzie bus i zakończy się ostatni turnus.
Zamrażamy zatem bloga do zimy i uaktywnimy się w pierwszym dniu obozu narciarskiego.

środa, 24 sierpnia 2011

Jedenasty dzień, środa 24 sierpnia 2011
Ruszamy się coraz wolniej, pijemy coraz więcej, siedzimy w basenie z małymi przerwami, śpimy (niektórzy) w namiotach, jemy lody kilka razy dziennie. Ale to i tak nie pomaga na upał. Chyba chcemy żeby nie pomagało. Za tydzień przyjdą chłodniejsze dni i będziemy tęsknić za gorącem, które tymczasem będzie w drodze do ciepłych krajów. Wypowiadam się w liczbie mnogiej biorąc na siebie domyślnie preferencje większości. A teraz w moim imieniu powiem, że MAM DOŚĆ TEGO GORĄCA!!! Nie mogę doczekać się krótkich dni, ciepłego pieca, pakowania plecaka, narciarskich wędrówek, mrozu na policzkach. Moje credo to – aby do zimy! Lato jest dla mięczaków.
Dzisiejszy wyjazd do Krosna nie był może najlepszym pomysłem w taki upał, ale to jedyny termin, jaki mieliśmy możliwość zarezerwować w studiu nagrań. Kilkanaście osób dokonało próby nagrania piosenek w profesjonalnych warunkach. Własnoustnie wykonana pamiątka – pochwalić za chcenie. A będąc w Krośnie, można było wydać resztki pozostałych po Iwoniczu pieniędzy, zjeść jeszcze jednego loda, nie iść do muzeum, pooddychać wakacyjną atmosferą prowincjonalnego, podgórskiego miasteczka.
Tańce w wodzie to już norma i przedziwne zjawisko, na widok którego człowiek odruchowo się uśmiecha. Powinienem napisać o biwaku, który odbył się ostatniej nocy. W odległości około kilometra od domu, w lesie zabiwakowała starsza połowa naszych obozowiczów. Było ciepło, bezkomarowo, spokojnie, ogniskowo, bezsennie z powodów socjalnych. Powinni dzisiaj paść do łóżek. Pewnie mnie zaskoczą i nie padną, z powodów jak wyżej.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Dziesiąty dzień, wtorek 23 sierpnia

Okolice Odrzykonia i Krosna obfitują w interesujące miejsca. Jednym z nich jest Iwonicz Zdrój – miasteczko założone jako uzdrowisko w XIX wieku. Położone wśród gór Beskidu Niskiego ma swój klimat. Wprawdzie nie wytrzymał bym tam dłużej niż kilka godzin, gdyż nie jestem typem „kuracjusza”, ale lubię to miejsce raz na jakiś czas odwiedzić. Dzisiaj byliśmy w Iwoniczu z całą naszą grupą. Nareszcie, po wielu dniach braku możliwości, w końcu można było wejść do sklepu i wydać pieniądze. Oprócz sklepów udało się zauważyć kilka ciekawych obiektów m.in. pijalnię wód, skocznie narciarskie, Bełkotkę – gazujące źródło. A po powrocie do domu stały schemat – gimnastyka i tańce (znowu w wodzie). Wieczorem, po kolacji grupa starszych „kolonistów” wybrała się na obiecany biwak. Zabrali namioty, śpiwory, jakieś zapasy i poszli do lasu. Wrócą rano, na śniadanie. Jest tak gorąco, że można spać pod gołym niebem bez namiotu. Jest jednak pewne „ale” – komary, których ilość stale rośnie. Odkryłem pewną regułę. Komary znajdują się jedynie w dolnej warstwie, do dwóch metrów nad ziemią, powyżej ich nie ma. Dzięki moskitierom w oknach, w domu nie są uciążliwe.
Zieleń wokół domu już nie jest taka soczysta jak ostatnio. Na czubkach buków coś zaczyna się żółcić a czereśnie dostają czerwonej poświaty. Czyżby lato chyliło się ku jesieni?

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Ósmy i dziewiąty dzień w Piekle, 21-22.08.
W niedzielę staramy się odpocząć, wobec czego nie ma zajęć . To znaczy są ale inne niż co dzień. Nazwijmy je „ratunkowe”, czyli staramy się zająć czas osobnikom nudzącym się i nie potrafiącym samemu wykorzystać wolnych godzin. Nie było żadnych męczących ćwiczeń, pieszych wycieczek itp. Dla większości niedziela była dniem plażowym. Z ciekawszych wydarzeń należy odnotować lokalną, udaną próbę bicia rekordu ilości gitar grających jednocześnie Hey Joe Hendrixa . Jeśli dobrze policzyłem, było pięć gitar, banjo i kontrabas. Jak na nasze wyludnione Piekło to niezły wynik.
Przyplątał nam się jakiś wirus, prawdopodobnie przywieziony skądś do Piekła. Pierwsze zareagowały moje osobiste dzieci a później kilkoro wspólnych. Objawia się bólem gardła, czasem kaszlem i w dwóch przypadkach, nieznacznie podwyższoną temperaturą. Dzisiaj mieliśmy chyba (oby) apogeum zjawiska.
Kilku chłopców spało tej nocy w namiotach – przeżyli.
Nareszcie upały pozwalają cieszyć się prawdziwie wakacyjną atmosferą. Poniedziałkowe zajęcia tańca odbyły się częściowo w wodzie (waterrobic?), podobnie jak powrót z wycieczki do Odrzykonia. Niektórzy wskakiwali do basenu w ubraniach, chłodząc się po męczącym podejściu na naszą górę. Może powinienem wspomnieć, że dom stoi sobie daleko poza wsią, samotnie, w miejscu, gdzie nikt nie chciał mieszkać i tylko bieda zmuszała ludzi do takich decyzji. Kiedy tylko nadarzała się okazja, mieszkańcy uciekali na dół, gdzie łatwiej było żyć. Dalej tak robią, chociaż ci, którzy zostali odchodzą z Piekła idąc zazwyczaj w swoją ostatnią drogę. Młodzi dawno zwiali. Jedynym wyjątkiem w tym zjawisku jest nasza rodzina, która obecnie stanowi blisko połowę mieszkańców przysiółka. Jedyne od wielu lat dzieci, które się tu urodziły, to nasze dzieci. Dla nas to miejsce nie jest zsyłką a najpiękniejszą wyspą wśród świata, jaki wszyscy dobrze znamy. Jeśli przebywające tutaj dzieci zauważą chociaż niewielki kawałek tej „wyjątkowości”, chcą zazwyczaj wracać i zdarzało się już, że potrafiły wprost powiedzieć, że w przyszłości chciałyby mieszkać w takim miejscu (pozdrowienia dla Janka „Kreta” Rosnera i Adasia Buśko!). Odbiegłem od głównego wątku, którym było męczące podejście pod górę – w takim momencie łatwo zrozumieć motywację tych co się wyprowadzili. Celem wycieczki były kapliczki odrzykońskie, których jest mnóstwo a każda ma swoją historię, sens i intencję postawienia. Z zebranych materiałów spróbujemy zrobić albumik.

sobota, 20 sierpnia 2011


Dzień piąty, szósty i siódmy, 18 – 20 sierpnia
Seria drobnych wydarzeń zaburzyła regularność wpisów. Zaczęło się od czasowego „zaginięcia” aparatu fotograficznego, który w cudowny sposób odnalazł się sam, pomimo wcześniejszego, wielokrotnego przeszukiwania całego domu. Mamy sobotę, jest wieczór i wszystko wróciło do równowagi. Na naszej sali gimnastycznej trwa dyskoteka, za oknem grają świerszcze, nieco podziębione chłodniejszymi ostatnio nocami. Na niebie resztki czerwonego zachodu słońca a w kalendarzu rozpoczął się ostatni tydzień naszych pracowitych wakacji. Ostatnie dni były bardzo ciepłe i jedynie dzisiaj zrobiło się trochę chłodniej, zaś wczorajsza, wieczorna burza odstraszyła amatorów biwakowania w lesie. Muszą poczekać do jutra.
Zapewne już wspominałem kiedyś, że każda grupa ma swoją specyfikę i różni się od pozostałych. Jednym z przykładów na działanie tego zjawiska jest np. boisko do siatkówki, które rok temu zaczęło funkcjonować koło domu i przez całe poprzednie wakacje było wykorzystane najwyżej dwa razy. W tym roku jest eksploatowane w każdej wolnej chwili i bez namawiania z naszej strony. Obecny turnus zagospodarowuje sobie każdy moment pomiędzy zajęciami i robi wrażenie, że codziennie brakuje im kilku godzin dnia aby nacieszyć się swoim towarzystwem. Ta uwaga dotyczy raczej starszej części uczestników. Mamy tez młodszych, którzy zdobywają dopiero umiejętność przebywania i współdziałania w grupie. Są bardzo dzielni i dają sobie radę. I , co bardzo ważne dla rodziców a nam ułatwia życie, są po prostu grzeczni.
Za nami pierwszy tydzień turnusu. Myślę, że był dla wszystkich męczący fizycznie. Jutrzejsza niedziela da nam trochę odpocząć od codziennych zajęć. Jutro , poza niezbędnym minimum, nie mamy przewidzianych żadnych działań . Odpoczywamy bawiąc się na luzie jak kto ma ochotę. Czyli dzieci decydują co będą robić. Jedyni poszkodowani w tych warunkach, to grupka Intensywnie Walczących ze Skoliozą. Im chyba gimnastyka się nie „upiecze”.

środa, 17 sierpnia 2011

Czwarty dzień, środa 17 sierpnia
Wróciło lato. Poranek cichy i mglisty (bardzo mglisty) próbował nas oszukać, ale jest coś takiego w otoczeniu, że można być pewnym pięknej pogody pomimo złych pozorów. Wykorzystaliśmy ten dzień do wypróbowania obozowiczów, czy nadają się do pieszych wędrówek po okolicy. Niestety, niektórzy są bardzo słabi i plany odwiedzenia kilku ciekawych miejsc, musimy zweryfikować i zorganizować to inaczej. Ich słabość polega na braku znajomości zjawiska wysiłku i szybkim znużeniu, które tak naprawdę niewiele ma wspólnego ze zmęczeniem. Dostosujemy się do możliwości dzieci i spróbujemy ich powoli oswajać z większą ilością intensywnego ruchu. Jednym z bardzo dobrych sposobów jest nasza tyrolka. W jedną stronę jedzie się około dwustu metrów, ale wrócić trzeba pod górę, na własnych nogach. Kilkukrotny przejazd i powrót sumuje się na całkiem poważne przewyższenie, pokonane w sposób emocjonujący i bez narzekania. Większość naszych działań to aktywność fizyczna. W programie mamy również muzykę i plastykę, i formy teatralne, i wiele innych, ale próbujemy nadrobić zaległości w rozwoju ruchowym u naszych dzieci. Od śniadania do ciszy nocnej zorganizowane są zajęcia o charakterze ruchowym. Dopiero brzydka pogoda wygania nas pod dach i zajmujemy się czymś bardziej statycznym. W nadchodzących dniach brzydka pogoda nam nie grozi, więc w końcu mamy prawdziwe wakacje i zanosi się na to, że ostatni turnus będzie miał najwięcej słońca.

3 dzień V turnusu

Trzeci dzień, wtorek 16 sierpnia 2011
W nocy obudziła nas potężna ulewa i przechodząca gdzieś w oddali burza. Na szczęście, po porannej mżawce nastał całkiem ładny dzień. Patrząc na długoterminowe prognozy pogody, był to ostatni deszcz w te wakacje. Jedno zjawisko zaczyna nam trochę przeszkadzać – szczególnie wieczorami – komary, których do tej pory u nas nie było. Są gatunkiem rzadko występującym w tych stronach i myślę, że mieszkańcy np. Warszawy bardzo chcieliby mieć taki z nimi problem, jak my. Siedzę teraz przy otwartym na oścież balkonie (godzina 22.00) i żaden mnie jeszcze nie zaatakował, ale wieczorem podczas działań na tyrolce, próbowały nas kąsać
Zapewne ktoś mógłby się zastanawiać, o czym ten facet pisze, nie ma innych problemów, tylko komary? No właśnie, jak na razie, na tym turnusie nie ma innych problemów. Kogoś bolał nadgarstek, więc zdiagnozowaliśmy problem w szpitalu i okazuje się, że problemu nie ma. Ból powinien niedługo ustąpić. Grupa integruje się w szybkim tempie (tym bardziej, że większość to starzy znajomi) i chyba stworzą sympatyczną ekipę, w której nie będą rodzić się sztuczne problemy – jak to czasem bywa. Nasz największy wróg – tęsknota, też jeszcze się nie uaktywnił. Nasze pociechy już są w łóżkach i sądząc po ciszy w pokojach, zmęczone całym, aktywnie spędzonym dniem, szybko usną.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Zapomniany wpis z niedzieli.

14 dzień, niedziela 14 sierpnia
Jak zwykle, czternasty dzień staje się pierwszym dla kolejnego turnusu. Wstajemy wcześniej, tak aby wyjechać z Odrzykonia o 7.30 i tak też się stało. Na miejscu została tylko grupa trzech osób „spadochroniarzy” z poprzedniego turnusu i dwoje odbieranych przez rodziców. Pojawiło się też rodzeństwo trojga stałych bywalców, którzy przyjechali z rodzicami bawiąc wcześniej w naszych stronach. Mieli dzień dla siebie, Krosno, pizza itp. Czwarty turnus przeszedł do historii i można już dokonać oceny. Z całą pewnością był udany – podobnie jak poprzednie. Obyło się bez chorób, kontuzji, problemów. Jeden bolący palec u stopy, po prześwietleniu, okazał się zdrowy jak pozostałe dziewięć. Trwający przez całe dwa tygodnie konkurs czystości wygrały młodsze dziewczynki, zdobywając w nagrodę po słoiku miodu. Kto był na drugim biegunie można sobie wydedukować czytając uważnie słowa - „młodsze dziewczynki”.
W codziennych opisach umknęło nam warte wspomnienia wydarzenie, które miało miejsce ostatnio. Któregoś dnia wieczorem przyjechał na rowerze, odbywający podróż przez Polskę i Czechy, Krzysiek – kilkukrotny uczestnik naszych wakacji. Spędził u nas dwa dni i pojechał dalej. To miłe, że pamiętał, że dobrze nas wspominał i że był pewien schronienia pod naszym dachem. Wracaj bezpiecznie do domu chłopaku z charakterem!
A my rozpoczynamy nowy etap bieżących wakacji.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Ostatni V turnus 2011

Pierwszy i drugi dzień ostatniego turnusu, niedziela i poniedziałek 14 – 15 sierpnia

No i przyjechała następna ekipa. Podróż minęła bezproblemowo i spokojnie. Po kolacji i małym zamieszaniu przy rozlokowywaniu się w pokojach, udało się doprowadzić całe towarzystwo do stanu piżamowo łóżkowego. Pierwsza noc po przyjeździe to trudny moment, na który zwracamy szczególną uwagę. Poszło nieźle.
Poniedziałek zaczął się od spraw organizacyjnych i zapoznania dzieci z nowym miejscem, zasadami pobytu, współuczestnikami i kadrą. Okazuje się, że tylko pięcioro dzieci nigdy wcześniej u nas nie było, wobec czego tłumaczenia nie było zbyt wiele. Odbyły się badania postawy, pierwsza gimnastyka i pierwsze zajęcia z tańca. Miejmy nadzieję, że ta grupka podtrzyma tradycję i spędzimy najbliższe dwa tygodnie radośnie i bezpiecznie. Dzień był w miarę słoneczny i bardzo ciepły. Pogodo nadrabiaj zaległośći!!

niedziela, 14 sierpnia 2011


Dzień 13
Dzisiejszy dzień miał na celu podsumowanie naszego turnusu.
Na początku rozciągaliśmy się do zdjęć końcowych w sznurkach
i szpagatach. Potem długo odpoczywaliśmy na trampolinie lub
basenie. W przerwach pomiędzy odpoczynkiem pakowaliśmy się.
Następnie zeszliśmy na sale oglądać pokaz slajdów. Zdjęć
było bardzo dużo i wywoływały dużo emocji. W tle grała
odprężająca muzyka, która raczej wszystkich rozmieszała.
Potem nastąpił dalszy ciąg pakowania się i oglądania filmu
na sali ( ,,Rrrrrrrrrrr”). Po kolacji zagraliśmy
pożegnalny mecz piłki nożnej. Wróciliśmy do domu, zmęczeni i
smutni, że te 2 tygodnie tak szybko minęły. Kończymy już,
idziemy rozkoszować się ostatnimi godzinami w Piekle.

piątek, 12 sierpnia 2011

Dzień 12, piątek 12 sierpnia
Dzisiejszy dzień był jedynym z najbardziej pracowitych dni jak dotąd. Już od rana czekały na nas tańce i ćwiczenia. Ten poranny czas został spędzony bardzo aktywnie, dopinaliśmy mianowicie na ostatni guzik nasze układy taneczne i kręgosłupy. Pokaz taneczny rozpoczął się tuż po drugim śniadaniu. Najpierw byliśmy my, czyli starsi. Zatańczyliśmy po trzy krótkie tańce: cha-cha, samba i jive, w tej kolejności. Później przyszła kolej na maluszki, które popisały się z przy remixie baletu, hip- hopu i Micheala Jacksona. Potem każdy robił to, na co miał ochotę, aż do obiadu, na który były paluszki rybne i krupnik.
Kolejnym punktem programu, zaplanowanego na dziś, była odległa forma podchodów. Podzieliliśmy się na dwie drużyny, ale zamiast gonić siebie nawzajem, poszliśmy w dwie przeciwne strony, by rozwiązywać wcześniej już przygotowane zadania. Zajęło nam to mniej więcej dwie godziny. Ale to jeszcze nie koniec atrakcji. Tuż po podwieczorku poszliśmy na boisko, by oglądać pokaz brazylijskich sztuk walki capoeira. Prowadzący sporo mówił o ich pochodzeniu, ale ja myślę, że to wszystko można skrócić do zwykłego stwierdzenia, że wzięło się to od afrykańskich niewolników, którzy szukali sposobu, jak się obronić przed żołnierzami. ¬Uczyliśmy się potem robić jeszcze gwiazdy i salta (po prostu staliśmy na rękach).
Na sam koniec dnia była (a w zasadzie to wciąż jest) pożegnalna dyskoteka. Nie wiem, co tam się dzieje na dole, ale wygląda na to, że dzieci się naprawdę dobrze bawią .
Zapomniałam jeszcze dodać, że tuż przed pokazem dostaliśmy nasze koszulki obozowe i to właśnie w nich tańczyliśmy. Tego roku są mocno zielone, ale prezentują się o wiele lepiej, niż tego można by się spodziewać .
Magda & Paweł

Kochane dzieciaki, bez nacisków z mojej strony, same siadają do komputera i relacjonują mijający dzień. Właśnie miałem zacząć pisać, a tu – niespodzianka! Rzeczywiście dzień był pracowity. Nie udało nam się tylko zrealizować obserwacji „spadających gwiazd”. Dzisiejszej nocy Ziemia przechodzi przez rój Perseidów (czy jak im tam) i byłaby szansa na obserwacje. Ale do tego potrzebne jest czyste niebo, którego niestety zabrakło.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Dzień 11,
Czwartek

Po orzeźwiających porannych biegach i rozruchu jak i wielce
sycącym śniadaniu zostaliśmy poinformowani o zaplanowanej na dzisiaj
wycieczce na Prządki. Przyjęliśmy tę informację z wielkim entuzjazmem
*wklej tu sarkazm*. Wycieczka w pełni spełniła nasze oczekiwania:
przeszliśmy szmat drogi, obejrzeliśmy trzy skały po czym zaczęliśmy
tułaczkę powrotną do domu. W domu czekał na nas gorący a zarazem
wyśmienity obiad, który zjedliśmy ze smakiem (rosół i pizza). Po obiedzie
nastąpił czas na wyczekiwane przez wszystkich ćwiczenia i tańce z panem
Adamem, na których doszlifowywaliśmy nasze układy do perfekcji (załóżmy że
tak też się stało). Później nastąpiła rzecz niespodziewana. Do kolacji
została jeszcze godzina i ta ilość wolnego czasu tak nas przestraszyła, że
sami dobrowolnie zaczęliśmy grać w siatkówkę. Zanim zeszliśmy na jedzenie,
zdążyliśmy rozegrać kilka meczy. Na kolację dostaliśmy resztki pizzy i
dwie sałatki. Z braku innych możliwości zaraz potem otrzymaliśmy dokładne
wytyczne co do mycia się i zeszliśmy na salę, by obejrzeć kolejny
nastolatkowy film. Tak to wszystko dzisiaj właśnie wyglądało
.
Paweł (z małą pomocą dziewczyn)

środa, 10 sierpnia 2011

Dziewiąty dzień, wtorek 9 sierpnia
Nareszcie nadszedł ten dzień, w którym pojechaliśmy do Krosna. Dzień wyczekiwany zapewne przez każdy kolejny turnus, czas zakupów (i zwiedzania). Zanim jednak trafiliśmy na dobrze znany nam krośnieński Rynek, udaliśmy się do huty szkła. Tam oprowadzał nas sam właściciel- pan Henryk. Obejrzeliśmy galerię szklanych tworów, wykonanych zarówno przez niego, jak i jego uczniów. Był tam między innymi największy zbiór żab i jaszczurek na całym świecie. Pan Henryk dużo opowiadał o swoich osiągnięciach, dokąd jeździł na wystawy, ile osiągnął podczas tych 36 lat tworzenia własnej firmy. Samej produkcji jednak nie zobaczyliśmy, odbyła się jedynie krótka prezentacja, jak zrobić karafkę (pan Henryk uprzedził nas jednak, że podobne rzeczy są dla niego zbyt przyziemne).
Po kolejnych minutach, spędzonych w busie, trafiliśmy na Rynek, gdzie potulnie zjedliśmy swoje drugie śniadanie. Zgodnie z tradycją, większość osób poszła następnie do spożywczego. Anonimy zaopatrzyły się dla przykładu w 10 litrów pepsi i 4 paczki chipsów. Tożsamości nie zdradzamy ze względów oczywistych. Po odwiedzeniu ,,Małego Robinsona” i kilku innych atrakcji, wróciliśmy z powrotem do naszego Piekiełka.
Na obiad było spaghetti bolognese lub carbonara, z kukurydzą lub bez. Jako pierwsi na sali ćwiczyli młodsi. Starsi poszli sobie potańczyć. Później nastąpiła nieoczekiwana zmiana i to nas pani Zosia piłowała sznurkami i klękami. Na sam koniec dnia wszyscy poszliśmy na tyrolkę, gdzie bawiliśmy się aż do kolacji (gotowana kukurydza z masłem). Kiedy wszyscy byli już najedzeni, większość osób podążyła na boisko. Zabawa trwała aż do chwili, gdy fioletowe chmury pojawiły się na horyzoncie, wieszcząc burzę. Reszta zdążyła jeszcze raz pojeździć w uprzęży.
Ogólnie podsumowując, ten dzień był naprawdę udany, zarówno pod względem zajęć jak i pogody. Oby jutrzejszy był jeszcze lepszy.
Magda & Magda (Marysia i Gosia)

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Ósmy dzień, poniedziałek 8 sierpnia.
Po pogodnych dniach przyszedł deszcz. Nie był ani długi ani uciążliwy, popadał w nocy i poprawił wieczorem a jutro już ma być sucho. Czyli nie jest najgorzej. Korzystając z sytuacji, oprócz wszelkich codziennych znanych działań, rysowaliśmy mapy i ukrywaliśmy „skarby”. I znowu okazało się, że jeśli coś nie jest „podane na tacy”, może okazać się bardzo trudne. To tylko dygresja z punktu widzenia obserwatora dziecięcych zachowań, ale chyba istotniejsza dla wiedzy rodziców niż, co było na obiad (pomidorowa z makaronem lub ryżem i pierogi : ruskie, z mięsem, z jagodami). Z roku na rok coraz bardziej zanika kreatywność i twórcza pomysłowość. Kijem rzeki nie da się zawrócić, ale piszę o tym, bo mam warunki do analizy i wyciągania wniosków dużo lepsze niż np. nauczyciel w szkole. Jest jeszcze jedno zjawisko, które wydaje się być coraz powszechniejsze – bardzo szybka i bezproblemowa ucieczka w niehonorowe chwyty podczas gry. Nikt się tego nie wstydzi i nikt nie widzi problemu. Jeśli coś uda się zrobić „na skróty”, to się robi. Sądzę, że to metoda na wyprzedzenie konkurencji w rywalizacji, choć to tylko zabawa. Tę obserwację poczynił dzisiaj mój dziesięcioletni syn - …dobrze że z nimi nie grałem bo byłoby mi bardzo przykro….. Próbuję sobie przypomnieć, jak było za mojego dzieciństwa…….
Jeśli zacząłem smęcić, to może na skutek skumulowania przyczynków do tematu, który właśnie mi się „ulał” w trakcie czwartego turnusu.
Właśnie kończy się dyskoteka, na której nie byli jedynie Intensywnie Ćwiczący, wożeni do gabinetu Dorsum w Krośnie na mega ćwiczenia.
Dzień 6 i 7

Dzisiaj znowu my (Marysia i Gosia) zostałyśmy brutalnie przymuszone
do opisania dwóch ostatnich dni. Nie będziemy się rozpisywać i dbać o
składnię, albowiem za 20 minut idziemy oglądać film.
Wczoraj nie mieliśmy zbyt wielu zajęć, jedynie tańce i ćwiczenia.
Ponieważ była sobota, dyżurni bardzo dokładnie wysprzątali dom. Przez
resztę czasu odpoczywaliśmy, na basenie lub trampolinie. Nasz drogi
Pawełek z przemęczenia nie uczestniczył w zajęciach, a szkoda.
Wieczorem tradycyjnie graliśmy w piłkę nożną. Mecz był bardzo
emocjonujący, dlatego wszyscy posmutnieli kiedy musieliśmy już wracać
do domu.
Dzisiaj (w niedzielę) dzień rozpoczęliśmy od jajecznicy z cebulką i
szyneczką. Później chętni udali się do kościoła, a następnie do
sklepu. Reszta zbierała kamienie, by potem je pięknie pomalować
wszystkimi kolorami tęczy. Potem tradycyjnie tańce i ćwiczenia, piłka
nożna, film. Ogólnie rzecz biorąc dzień jak zwykle bardzo udany.

Przepraszamy, że tak krótko, ale nie mamy weny twórczej, a poza tym
czas nas nagli :(

piątek, 5 sierpnia 2011

Piąty dzień, piątek 5 sierpnia
Zacznę od tego, że moje współblogowiczki gdzieś się zawieruszyły i znowu muszę pisać osobiście. Może jutro kogoś dopadnę, kto mnie zastąpi.
Relację z piątku zacznę od wiadomości, że namiotowicze przeżyli noc i jednym było zimno a drugim strasznie gorąco. Pierwsi w nocy się rozbierali a drudzy ubierali. Czy się wyspali- wątpię, ale przygoda była . Dzisiejszej nocy czterech młodszych chłopców postanowiło jeszcze raz spać w namiocie. Jeden już zrezygnował a drugi jest w trakcie (22.45).
Kilka lat temu rozstawiliśmy namioty i kilkanaście osób miało w nich spać. Wieczorem, przy ognisku zaczęliśmy opowiadać sobie odrzykońskie legendy i różne „straszne” historie (m.in. tę z samego dołu strony). Kiedy ognisko się skończyło i przyszła pora na sen, kilkanaścioro dzieci z poduszkami i kołdrami pod pachą, szeregiem powędrowało do domu. Namioty zostały puste.
Cieszymy się dobrą pogodą i coraz cieplejszymi dniami. Dzisiejszym hitem była przerwa w tańcach na schłodzenie się w basenie i tańczenie czaczy w wodzie. A oprócz tego, do obiadu dwie drużyny rywalizowały w wielu konkurencjach (nie tylko sportowych). Wieczorem, zaplanowane karaoke przerodziło się w spontaniczną dyskotekę i patrząc na entuzjazm, z jakim się bawiono, zbliża się nieuchronnie – drugi tydzień. Drugi tydzień to nie tylko wyrażenie określające czas, ono określa jak się dzieci czują i jak się bawią. To widać po relacjach między nimi, między nimi a nami, po ilościach zjadanych posiłków (coraz więcej), po kłopotach z wstawaniem (coraz trudniej) i po wielu innych objawach.
Dla mnie jako kierownika obozu największą atrakcją dzisiejszego dnia była kontrola z Kuratorium Oświaty. Największą wczorajszego kontrola SANEPIDu. No i bardzo fajnie było kilka dni temu podczas kontroli pań z biura Rzecznika Praw Dziecka. Jeśli chcecie wiedzieć skąd te kontrole, to informuję że to standard, niekiedy kilkakrotny w ciągu wakacji. Wszystkie wypadły dobrze, muszę tylko wyrobić sobie pieczątkę imienną, której zabrakło.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Czwartek 4 sierpień

Czwarty dzień, czwartek 4 sierpnia
No i stało się. Zostałyśmy wrobione w bloga(to znaczy Małgosia, Marysia i Magda). Dzisiaj dla odmiany po śniadaniu nie było tańców, tylko wszyscy wybraliśmy się na wyprawę do Jaskini Pająków. Jest to stały punkt programu dla każdego turnusu. Po półgodzinnym marszu, przedzieraniu się przez gałęzie i błoto, dociera się nad urwisko w lesie. Ponieważ jest tam naprawdę wąsko, a dzieci znane są ze swojej ruchliwości, ,,opiekuny” stają się wtedy wyjątkowo nerwowe. Nikt nie powinien zbliżać się do krawędzi czy nawet stać. Ci, co chcą zsunąć się na dół i przeciskać się przez skały, by zobaczyć przerażające białe kokony, zwisające z sufitu, mają wtedy swoją szansę. My jednak uważamy, że już samo zejście na dół po linie jest przygodą (chociaż tym razem nie zeszłyśmy). Kiedy wszyscy wrócą na górę, nadchodzi czas na drugie śniadanie. Procedura jest prosta: opiekun wykrzykuje, z czym jest kanapka, a następnie rzuca ją w stronę chętnego. Pasztet, pasztet, almette, pasztet, ser żółty, szynka, NUTELLA, pasztet. Później dostajemy jeszcze po batoniku i ruszamy w drogę powrotną.
Las to oczywiście idealne miejsce dla zabaw. Zanim doszliśmy do domu, zagraliśmy może z 5 razy w „Baba Jaga patrzy!”(w wersję z drzewami). Oprócz tego szukaliśmy osób z przeciwnej drużyny, sprytnie pochowanych w kępach paproci albo po prostu pod gałęziami. Największe emocje wzbudziła jednak konkurencja „Stwórz leśnego ludka”, której wyniki będzie można wkrótce zobaczyć na zdjęciach. Każda drużyna miała łącznie 5 minut na wyłonienie i udekorowanie wybranej osoby, w możliwie najbardziej szalony sposób. Nie chcemy zdradzać wiele szczegółów, ale jedną uczestniczkę wysmarowano błotem.
Na obiad dostaliśmy żurek(z kiełbasą lub bez, z jajkami lub bez) i, rzecz wielce popularną- pizzę. Później odbyła się tradycyjnie gimnastyka dla starszej grupy, a młodsi poszli na basen. Tańców dzisiaj niestety nie było, a to po prostu dlatego, że pan Adam nie mógł dojechać. Po podwieczorku młodsi zaczęli ćwiczyć, a my, z nudów, graliśmy w piłkarzyki. Propozycja, by pójść na boisko i pograć w prawdziwą piłkę, została zatem entuzjastycznie przyjęta.
Cóż by tu powiedzieć o meczu… drużyny były po 8 i 9 osób, wliczając w to 5 dziewczyn. To wcale jednak nie wyglądało tak, że stałyśmy z boku i patrzyłyśmy, jak inni się rzucają na piłkę. My rzucałyśmy się razem z nimi, dosłownie gryząc kostki naszym przeciwnikom. Gosia strzeliła 4, Iza 3, a Marysia jednego gola. Olga z kolei kopała po nogach, starając się też odbierać podania. Ostateczny wynik meczu doprawdy ciężko ustalić. Chyba było 16:9. Ale i tak wygrałyśmy.
Byłybyśmy zapomniały. Dzisiaj na boisku do siatkówki rozbiliśmy namioty i 8 osób będzie w nich nocować. Co za przygoda! To by było na tyle. Idziemy oglądać horrory

No i mamy zupełnie inne spojrzenie. Sam jestem ciekaw jak to wygląda z perspektywy uczestnika.

środa, 3 sierpnia 2011

3 dzień IV turnusu

Trzeci dzień, środa 3 sierpnia
Pierwszy dzień bez deszczu od prawie dwóch tygodni. Wykorzystujemy to, prawie nie wchodząc do domu. Posiłki jemy na tarasie przed domem, wieczorem mieliśmy ognisko, w ciągu dnia gry i zabawy na boisku. Wprawdzie tańce były na sali, ale to z powodu wciąż śliskiej , nasiąkniętej wodą ziemi. Wystartowały też zajęcia plastyczne prowadzone przez mamę Franka i Teosia. Dzisiaj było kleksowanie dmuchając w słomkę. Z otrzymanej figury należało, posługując się następnym narzędziem – wyobraźnią, wyimaginować potwora i dorysować mu niezbędne elementy. Okazuje się że, dość proste zadanie, było trudne do wykonania. Niektórym zawiodło wspomniane narzędzie. Czas na chwilę filozofii. Czy przypadkiem nasz system edukacji nie zmierza w kierunku nauczania jak szybko i trafnie rozwiązywać testy? Czy nie odnosicie wrażenia, że kreatywność jest cechą zanikającą i mało kogo obchodzi? W moim rozumieniu problemu – mówiąc najkrócej – ludzik z żołędzi wygrywa 10:0 z plastikowym wojownikiem najeżonym bronią.
Bym zapomniał. Jeździliśmy na tyrolce i dla niektórych było to baaardzo emocjonujące przeżycie. Nie wszyscy się zdecydowali ale powoli powinni dojrzewać do decyzji. Nasza tyrolka ma prawie dwieście metrów i poza 300 metrową nad Zalewem Solińskim, jest chyba najdłuższa w naszej części Polski.
W natłoku spraw zapomniałem wrobić kogoś w bloga. Może jutro będę pamiętał.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Nowy Turnus już IV

Pierwszy i drugi dzień, 1 i 2 sierpnia
Wszystkich zrozpaczonych i tęskniących rodziców śpieszymy poinformować, że żyjemy, mamy się dobrze, jeśli nie dzwonimy to z braku czasu. Jeśli płaczemy z tęsknoty, to nas przytulają i pocieszają.
Wtorek był dniem organizacyjnym ale poszło bardzo sprawnie, bo na dwudziestkę, tylko siedmioro jest u nas po raz pierwszy. Po omówieniu regulaminu, planu dnia , rozpakowaniu się do końca, wymyśleniu nazw pokoi i kilku jeszcze ważnych sprawach, znalazł się czas na grę w siatkówkę, piłkę nożną (grają wszyscy już pierwszego dnia, co nie jest zjawiskiem codziennym). A oprócz tego była, jak zawsze, gimnastyka i tańce z Adamem. Żeby nam się nie wydawało, że sierpień będzie suchy, wieczorem padał deszcz.
Już po tym dniu widzimy, że grupa jako całość jest pełna energii i bardziej aktywna niż poprzednie, którym też nic nie brakowało. Może to trochę wyższa średnia wieku a może zdążyli odpocząć po trudach roku szkolnego. Jeśli na to nałoży się dobra pogoda ( a jest szansa), to będziemy mieli mieszankę, z której uda nam się dużo wycisnąć – z korzyścią dla mieszanki.
Jutro rozpocznę poszukiwania chętnych do pisania bloga. Jeśli mózg przeciętnego człowieka wykorzystywany jest w dziesięciu procentach, to mojemu po każdym wpisie ubywa jeden procent a piszę już od dłuższego czasu. Ktoś mnie musi, choćby czasowo, zastąpić. Na szczęście widzę potencjalnych kandydatów.
Dzień trzynasty i czternasty, 31 lipca i 1 sierpnia
Piszę to z dużym opóźnieniem, bo faktycznie już podczas trwania następnego turnusu. Wciąż nie mogę się nadziwić, że to już sierpień. Trzy turnusy przeleciały jak szalone i patrząc wstecz trudno już nawet przypomnieć sobie to był na pierwszym, tak dawno to było.
Niedziela również była zimnym, deszczowym dniem zmuszającym nas do działania pod dachem. Do tego już zaczęliśmy się przyzwyczajać. Co to będzie jak przyjdzie słoneczna passa? Tak więc finał kursu tańca, o którym tyle pisałem, odbył się w naszej małej salce gimnastycznej zmuszając uczestników do zmieszczenia się na niewielkiej powierzchni. Mnie pokaz bardzo się spodobał. Widać było włożoną pracę, chęci i radość z tego co się robi. Udał się nam trzeci turnus, pomimo okropnej pogody. Nie mieliśmy prawdziwych problemów a te drobne, o których wspominałem, nie zmieniły mojego dobrego zdania o dzieciach, jakie do nas przyjechały. Niektóre były przez miesiąc wykorzystując wolne miejsca, jakie się niespodziewanie pojawiły. Jak to dużo – miesiąc, w życiu dziesięciolatka. Mam nadzieję, że to co się u nas wydarzyło, będzie dobrym i wartościowym wspomnieniem na wiele lat. Jest jeszcze jeden aspekt pobytu, o którym mało piszę ale dla wielu naszych gości jest bardzo ważny. Większość z nich walczy ze skoliozą, niekiedy bardzo poważną i źle rokującą. Nie zmarnowali tego czasu i wracają do domu ze znaczną poprawą osiągniętą dzięki włożonej intensywnej pracy.
A w poniedziałek rano znowu podjechał autobus, zapakowaliśmy się i podążyliśmy na północ, oddać dzieci stęsknionym rodzicom.